Lata 2000-2002

1. Rok 2000 – 23 luty Jaskinia Czarna                                    

Źródło: Jaskinie 18/2000

W dniu 22.02.2000r., w trakcie akcji szkoleniowej na kursie KKTJ w Jaskini Czarnej kierowanej przez niżej podpisanego , groźnemu wypadkowi uległ jeden z kursantów Dariusz O. Zdarzenie miało miejsce w drodze powrotnej na pochylni doprowadzającej do Trawersu Herkulesa, Miejsce to , którego  się nie poręczuje na standardowych akcjach postanowiłem zaporęczować w tym dniu będąc z kursantami w jego górnej, względnie najtrudniejszej części , co paradoksalnie w pewnym stopniu przyczyniło się do nieszczęścia. Lina (zakończona węzłem) sięgła do miejsca , gdzie uznałem iż kursanci po wypięciu się nie powinni mieć problemów z bezpiecznym dotarciem do poziomego korytarza. Całe zdarzenie miało następujący przebieg: dwójka kursantów po pokonaniu wspomnianego odcinka znajdowała się w korytarzu, trzeci kończąc zjazd rozwiązał węzeł w celu łatwiejszego sięgnięcia do wygodnej półki , następnie zamiast zawiązać go z powrotem jedynie uprzedził słownie Darka ( wg późniejszych zeznań obu) o rozwiązanym węźle i otrzymał od Hieniego potwierdzenie. Ja znajdowałem się na pomostku zaraz poniżej zakończenia trawersu, obserwując ludzi pokonujących trawers, a następnie wspinających się do zjazdu  niestety nie zarejestrowałem informacji o rozwiązanym węzełku. Darek zapewne spodziewając się, że lina sięga nieco dalej wyjechał swobodnie z niej staczając się kilka metrów po pochylni, a następnie spadając ok. 3m ścianką , która się urywa ( schodząc normalnie omija się ściankę). Spadając nieszczęśliwie na wanty doznał złamania kości udowej , poza tym miał wybity ząb, rozcięty łuk brwiowy i wargę. Po wstępnym wywiadzie i zabezpieczeniu rannego (który cały czas był przytomny) najbardziej doświadczonego kursanta z dwójką posłałem na bazę, natomiast sam zabrawszy ciepłe ubrania i jedzenie spod otworu, powróciłem do rannego pozostawionego wraz z dwójką kursantów. Po pięciu godz. Oczekiwania przybywa ekipa TOPR-u pod kier. R.Kubina wraz z lekarzem i po sprawnej akcji Darek zostaje wciągnięty , a następnie przewieziony do szpitala w Zakopanem. Obecnie po udanej operacji z czternastoma śrubami w nodze i licznymi szwami na twarzy dochodzi do zdrowia. Przedstawiłem tutaj suche fakty widziane z mojej perspektywy . Wnioski i przemyślenia wynikające z tego zdarzenia pozostawiam każdemu z osobna. Jan Kućmierz

 

2. Rok 2000 – 11 listopad Jaskinia Pod Wantą

Źródło: Wierchy 2000

W nocy z 11/12 listopada, o godzinie 1.00, do Centrali TOPR zadzwonił jeden z grotołazów, który powrócił z eksploracji jaskini pod Wantą, z informacją, że po drodze między otworem jaskini a miejscem zamieszkania w Kościelisku zaginął jeden z uczestników eksploracji. Ostatni raz widziano go, jak ruszał samotnie spod otworu jaskini w dół. Zorganizowano wyprawę poszukiwawczą, której zadaniem było przejście ewentualnych dróg powrotu grotołaza. Ok. godziny 6.00 na podchodzących Szarym Żlebem ratowników spadła niewielka deska śnieżna, porywając jednego z nich. W wyniku ok.150-metrowego upadku doznał on wstrząśnienia mózgu i dość mocnych potłuczeń. Akcja poszukiwawcza za grotołazem przerodziła się w akcję ratunkową jednego z ratowników. Na pomoc koledze ratownicy próbowali wezwać śmigłowiec, jednakże drobna awaria jednego z silników chwilowo wykluczyła jego udział w akcji. Kolejna grupa ratowników wyruszyła więc samochodem do Doliny Miętusiej i dalej pieszo udała się do oczekującego na pomoc kolegi. W tym czasie udało się uruchomić śmigłowiec, ale silny wiatr pozwolił dolecieć tylko do Doliny Miętusiej. O godzinie 8.30 rozpoczęto transport rannego ratownika w noszach francuskich na Przysłop Miętusi, skąd zabrał go do szpitala helikopter. Ratownicy, którzy nie brali udziału w transporcie rannego kolegi, przeszukiwali górne piętra Doliny Miętusiej i Małej Łąki. O godzinie 10.45 usłyszano wołanie o pomoc dochodzące z rejonu płn. Ściany Wielkiej Turni. W celu dokładnego zlokalizowania miejsca znajdowania się poszukiwanego grotołaza wystartował śmigłowiec. Z jego pokładu zauważono poszukiwanego na trawnikach ponad progami Komina Flacha. Ratownicy doszli granią Wielkiej turni nad Komin Flacha i zjazdami – ok.13.00- dotarli do oczekującego pomocy grotołaza , który był wyziębiony i poobijany, spadł bowiem na stromych, zalodzonych trawkach, zatrzymując się na szczęście nad progami Komina Flacha. Rozpoczęło się opuszczanie i sprowadzanie grotołaza do Małej Łąki. O godzinie 16.45 przekazano go do szpitala, a o godzinie 17.00 zakończono wyprawę. Cała akcja ratunkowa trwała prawie 17 godzin.

Opis wypadku zaktualizowany przez Romana Kubina z TOPR

Całą akcję utrudniał silny wiatr. Po odnalezieniu poszkodowanego nad Kominem Flacha, sprzęt potrzebny do jego ewakuacji był zrzucany ze śmigłowca. Przyziemienie maszyny nie było możliwe. Stan poszkodowanego oraz miejsce gdzie czekał na pomoc wzbudziło w ratownikach wielkie zdziwienie (cała noc w ciężkich warunkach zimowych). 

 

Źródło: Jaskinie 21/2000

Kazimierz Szych, Ratuj się kto może!

W dniach 12 i 13 listopada br.(2000), Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe zmuszone zostało do przeprowadzenia dwóch kolejno następujących po sobie wypraw ratunkowych po grotołazów. 12 listopada po wyjściu nocą z Jaskini pod Wantą zaginął 19 letni kursant z Dąbrowy Górniczej. Przyczyną zaginięcia było pozostawienie kursanta samemu sobie przez kierownika i resztę uczestników przejścia jaskini – w nieznanym mu terenie, w warunkach zimowych i podczas załamania pogody.

Akcja ratunkowa rozpoczęła się po telefonie Michała Radke, który o godz. 1.07 zawiadomił centralę TOPR, że cytuję: „po wyjściu o godz. 18.00 z Jaskini pod Wantą, zgubili podczas zejścia kursanta Jakuba Dębskiego…”

Po całonocnych poszukiwaniach, o godz. 10.45 ratownicy odnaleźli grotołaza po drugiej stronie Małołączniaka – w Kominie Flacha. Penetrując górne pietra Doliny Małej Łąki usłyszeli w pewnym momencie bardzo słabe wołanie dochodzące gdzieś ze ścian Wielkiej Turni. Nie udało się im jednak nawiązać z grotołazem kontaktu głosowego i ustalić dokładnego miejsca, w którym się znajdował. Cud, że pogoda na tyle się poprawiła, iż można było wykonać lot śmigłowcem. Z jego pokładu dostrzeżono zaginionego grotołaza, w górnych partiach Komina Flacha.

Według relacji ocalałego kursanta, grotołazi z Dąbrowy Górniczej po wyjściu z jaskini przyjęli taktykę „ratuj się kto może!”. Po osiągnięciu powierzchni, każdy z nich nie czekając jeden na drugiego, czym prędzej schodził w dół – „byle na bazę!”. Było ciemno. Trwało załamanie pogody po wiejącym dobę halnym. Wiał bardzo silny, momentami porywisty, zimny wiatr, połączony z opadami śniegu, falowo przechodzącymi w zamieć. Bardzo szybko zwiększała się grubość pokrywy śnieżnej, mocno przewianej i tworzącej deski śnieżne. Z każdą godziną narastało zagrożenie lawinowe.

Samotny kursant, będący pierwszy raz zimą w nieznanym mu wysokogórskim terenie, pobłądził na trawersie do Szarego Żlebu. Następnie straciwszy całkowicie orientację znalazł się w górnych partiach Małołączniaka w okolicy Suchej Płaśni. Ubrany w kombinezon jaskiniowy i gumowce, trzykrotnie poleciał z deską śnieżną. Ostatnia porwała go do Komina Flacha. Zatrzymał się. o trzy długości 90. metrowej liny, poniżej pierwszych skał schodzących do komina, w miejscu poniżej którego łagodnie nachylone stoki górnych partii komina, urywają się pionowymi zerwami do Doliny Małej Łąki. Cudowne ocalenie … Co rodzicom Kuby mieliby do powiedzenia jego koledzy i kierownik akcji, gdyby nie miał on tyle szczęścia?

W tym samym czasie gdy poszukiwano Jakuba Dębskiego trwała jednocześnie dramatyczna akcja ratunkowa po ratownika TOPR, który podczas poszukiwań grotołaza uległ poważnemu wypadkowi porwany przez lawinę w Szarym Żlebie. W trakcie trwania tych dwóch akcji ratunkowych, ratownicy TOPR kilkakrotnie spotykali samotnych grotołazów, którzy niczym zjawy poprzebierane w kombinezony jaskiniowe i gumowce, pojawiali się na polach śnieżnych i w żlebach. Byli to uczestnicy przejścia jaskini Wielkiej Litworowej ze śląskich klubów jaskiniowych. Odwrót z samej jaskini, jak i powrót na bazę, odbywał się również według tej samej zasady „ratuj się kto może”, z lekceważeniem podstawowych zasad bezpieczeństwa w górach i poruszania się w terenie zagrożonym lawinami. Na szczęście nic nikomu się nie stało…

Nie minęła doba od wydarzeń na Małołączniaku, gdy w poniedziałek 13 listopada o godz. 16.50 do centrali TOPR zatelefonowała żona grotołaza z Wrocławia, że cytuję – „jej mąż wraz z trzema kolegami weszli w sobotę o godz. 15.00 do Jaskini Czarnej z zamiarem wyjścia drugim otworem i do tej pory nie powrócili”.

Rozpoczęła się kolejna wyprawa ratunkowa TOPR po grotołazów, którzy jak się okazało, nie mogąc pokonać trudności komina wyjściowego nad Sala Św. Bernarda i mając ściągnięty za sobą sprzęt, zostali odcięci w jaskini na 19 godzin.

Analizując te dwa wydarzenia  to w przypadku Jaskini Czarnej można mówić o porwaniu się przez grotołazów na cel przerastający ich możliwości i umiejętności oraz popełnieniu błędów taktycznych. Jeżeli chodzi o Jaskinię pod Wantą, to wszystko co się tam rozegrało jest jednym wielkim skandalem. Wypadek jaki się tam wydarzył, jest kontynuacją serii podobnych wypadków, jakie miały miejsce na przestrzeni dwóch ostatnich lat. Bez względu na to czy wydarzyły się one w samej jaskini, czy też po wyjściu z niej – nastąpiły w wyniku braku elementarnego poczucia więzów partnerskich i kompletnego i często graniczącego z arogancją lekceważenia przez kierowników akcji jaskiniowych, odpowiedzialności za ludzi. Skrajnego egoizmu uczestników przejść jaskiniowych, połączonego z przerastającymi ich poziom wyszkolenia i możliwości kondycyjne. trudnościami samej jaskini jak i dojścia do niej.

11 kwietnia 1999 r. Wiktor Bolek, kierownik wrocławskiej akcji nurkowej do Jaskini Śnieżnej, zawiadomił telefonicznie TOPR. że cytuję za książką dyżurów – „jeden grotołaz nie wyszedł ze Śnieżnej – GDZIEŚ SIĘ STRACIŁ?!”. Przed rozpoczęciem akcji ratunkowej, po dokładnym zebraniu informacji od uczestników wyjścia ze Śnieżnej, ustalono przebieg wydarzeń. Z biwaku na – 500 wyszła czwórka Wrocławian. Startując w górę wszyscy razem widzieli się po raz ostatni, ponieważ dalej każdy wychodził do góry, nie interesując się jeden drugim. Na powierzchnię, gdzie panowała pełnia tatrzańskiej zimy, dotarło tylko trzech. Brakowało Michała Stajszczyka, który z biwaku wyruszył w środku grupy. Mimo to, nie przejmując się niczym, każdy z nich na własną rękę zaczął schodzić w dół, byle jak najszybciej znaleźć się w bazie. Kiedy po kilkunastu godzinach Michał nie powrócił z jaskini, jego koledzy doszli do wniosku, że najlepiej byłoby posłać po niego TOPR. Grotołaz został odnaleziony na drugi dzień o godz. 14.10. Na szczęście nie uległ wypadkowi. Zabłądził w rejonie suchych obejść wodospadów poniżej Suchego Biwaku. Nie mogąc odnaleźć drogi, mocno zmęczony postanowił zabiwakować. Kiedy zapytaliśmy kierownika wyjścia, dlaczego nie zareagował widząc, że brakuje w pewnym momencie kolegi idącego pomiędzy nimi, usłyszeliśmy następującą odpowiedź: „słuchaj stary, to jest działanie w ekstremalnych warunkach, facet jest przecież dorosły, trudno żebym go prowadzał za rączkę”… Zaniemówiliśmy. Jako ratownicy nigdy dotąd nie spotkaliśmy się z taką postawą. Przeraża mnie fakt. jak taki „facet”, mający taki stosunek do partnera i do ludzi, znalazł się w środowisku ludzi gór! Jak do tego doszło, że komuś takiemu powierzono role kierownika odpowiedzialnego za zdrowie i życie uczestników akcji w jaskini? Gdy jednak sięgnę pamięcią wstecz, a mija właśnie mój trzydziesty sezon tatrzański, to z działalnością jaskiniową wrocławian zawsze związane były jakieś „jaja”. W środowisku tym pojawiali się i jak widać pojawiają się do dzisiaj „dziwni wujowie”.

Trzy miesiące później, 4. lipca 1999 r. ponownie doszło w jaskim Śnieżnej do zdarzenia. które było prawie kopią tego z kwietnia, tyle że tym razem jego bohaterami byli grotołazi z Bielska Białej. O godzinie 1.20 Tomasz Gajda zawiadomił telefonicznie TOPR. iż cytuję z książki dyżurów: ..w Jaskini Śnieżnej zgubił się im kolega na odcinku pomiędzy studnią Wiatrów a Suchym Biwakiem. Piotr Gawlas idąc jako trzeci od końca, nie doszedł na biwak. jak również nie został spotkany przez resztę zespołu. Nie spotkała go również inna grupa idąca z Błotnych Łaźni. Po odczekaniu na Suchym Biwaku około 2 godzin, wszyscy udali się w kierunku powierzchni!…”. Czyli standard… Nikogo w trakcie wychodzenia z jaskini nie interesuje gdzie podział się partner, który szedł pomiędzy nimi. Nikt po niego nie wraca. Kierownik nie martwi się czy nie uległ on wypadkowi. Siedzi sobie 2 godziny „na biwaku” i popija herbatkę, a potem ucieka na powierzchnie. Co go to obchodzi. Niech martwi się TOPR … Zastanawiam się – czy taka postawa i kompletny brak odpowiedzialności jest wynikiem niedorozwoju emocjonalnego. czy też zwykłej głupoty. A może to zwykły strach przed jaskinią? Albo też „facet” tak dostał „w dupę”, że już nie jest w stanie podjąć żadnej innej decyzji niż tej by samemu znaleźć się wreszcie na powierzchni? Nie wiem! Nie mieści mi się w głowie jak kierownik, jeżeli nie razem z innymi, to sam nie może wrócić się i nie sprawdzić co stało się uczestnikowi akcji którą kieruje? Grotołaza odnaleziono o godz. 19.00 w Ciągu Białej Wody. Zgubił drogę, a jeszcze do tego skończyło mu się światło. Ile czasu potrzeba na dotarcie z Suchego Biwaku do rozdroża z Białą Wodą?..

Partner… Czy słowo to ma dzisiaj jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Czy na tle ostatnich wydarzeń w Tatrach, można o uczestnikach wspólnego wejścia do jaskini mówić partnerzy?, koledzy? W Himalajach słowo partner zastąpiono słowami klient, uczestnik wyprawy, członek zespołu. Powiedzenie iż „nie zostawia się partnera chociaż byłby bryłą lodu” zostało przez współczesnych „herosów” himalaizmu całkowicie zdewaluowane i wręcz wykpione. Postawa ta znalazła podatny grunt u naszych rodzimych „herosów”, o jak widać z przytoczonych przeze mnie faktów, szczególnie u „herosów” alpinizmu podziemnego (to taka bardzo „coolowa” nazwa łażenia po dziurach?). A wszystko to w imię magicznego słowa wyczyn lub jeszcze lepiej brzmiącego słowa – ekstremalizm. Ale czy wyczynem jest wyjście na wierzchołek prawie umierając? Czy ekstremalizmem jest w dobie dzisiejszego sprzętu, przejście po założonych linach Śnieżnej, którą dwadzieścia kilka lat temu przechodzono w lepszym stylu na „prusikach”, a Wielka Studnię wychodzono na tych samych „prusikach” w cztery minuty?…

Bez względu na to w jakich kategoriach współcześnie rozpatrujemy przechodzenie jaskiń, nic nie może usprawiedliwiać zachowań prowadzących do działań kosztem życia lub zdrowia innej osoby, bez dbałości o drugiego człowieka. Nigdy kierownikiem akcji jaskiniowej nie może być „facet”, który gdy tylko dostanie „w dupę”, przekłada swój egoizm ponad bezpieczeństwo ludzi z zespołu. Kierownikiem w górach i jaskiniach nie może być „facet”, którego arogancja zagraża bezpieczeństwu całego zespołu.

Wielkim grzechem obecnego środowiska jaskiniowego był brak reakcji na pierwsze wypadki takich zachowań. Rzeczy naganne jeżeli w porę nie zostaną napiętnowane, stają się pomału normą postępowania. Tak też się stało! Wniosek taki nasuwa się sam, gdy uważnie prześledzimy fakty, jakie miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilku lat. W nie tak odległej przeszłości, pozostawienie partnera przez zespół, kolegę, a co gorsza przez kierownika wyprawy, spotkałoby się z natychmiastowym odzewem w całym środowisku. Osoby tak postępujące pozbawione byłyby wszelkich funkcji kierowniczych i instruktorskich, zawieszone, a nawet pozbawione członkostwa w klubie – nie mówiąc o presji środowiska dążącego do wyrzucenia osób o tak nagannych postawach i relacjach międzyludzkich, poza nawias społeczności ludzi gór.

Wiele lat temu, a dokładnie równe trzydzieści. podczas III przejścia Wielkiej Śnieżnej. w 25-tej godzinie akcji, wychodząc ostatnią wyjściową studnią w Nad Kotlinach, w wyniku przetarcia się piersiowej pętli „prusika” – zginął Marek Żelechowski. Kuba Owczarek pobiegł zawiadomić GOPR. Andrzej Wasiński do momentu przybycia ratowników został  na dnie studni i czekał przy zwłokach kolegi…

Nadszedł już chyba najwyższy czas. by całe nasze środowisko jaskiniowe zaczęło reagować na wszystkie negatywne zjawiska, jakie nagromadziły się wokół działalności jaskiniowej. Opisane przeze mnie wydarzenia związane z bezpieczeństwem i relacjami międzyludzkimi, w kontekście partnerstwa i poczucia odpowiedzialności, to tylko część niepokojących zjawisk na jakie zaczyna „chorować” nasze środowisko. Również niezmiernie ważne jest położenie wreszcie kresu zaśmiecaniu jaskiń i ich otoczenia karbidem i wszelkimi możliwymi odpadami oraz zamienianiu miejsc po biwakach w szamba i wysypiska śmieci. Dochodzi do tego pozostawianie sprzętu w jaskiniach, co doprowadziło do stanu, że w każdej bocznej studni, kominie czy oknie straszy stara lina: prowadzenie nagannej pracy szkoleniowej w klubach a także negatywnej selekcji kierowników akcji jaskiniowych… Ważnych problemów jest dużo i można je mnożyć.

Mam nadzieję i bardzo na to liczę, że mój głos w „Jaskiniach” zapoczątkuje w tym piśmie ogólną dyskusją nad wszystkimi negatywnymi zjawiskami pojawiającymi się obecnie w naszym ruchu jaskiniowym. Wiem, że takich osób jak kierownicy owych feralnych wypadków żadna dyskusja na łamach pism nie zmieni. Oni będą zawsze przekonani o swojej racji i o tym, że w zasadzie nic wielkiego się nie stało. Jednocześnie chciałbym, aby dyskusja doprowadziła do tego, iż dla osób takich w naszym środowisku miejsca nie będzie.

 

3. Rok 2000 – 13 listopad    Jaskinia Czarna

Źródło: Wierchy 2000

13 listopada do TOPR zadzwoniła żona jednego z grotołazów z informacją, że 11 listopada jej mąż wraz z trzema kolegami poszli do Jaskini Czarnej i do tej pory nie powrócili. W celu sprawdzenia co się stało, do jaskini poszło dwóch ich kolegów i też nie ma od nich żadnej wiadomości. Do jaskini wyruszyła więc wyprawa ratunkowa. W studni wlotowej ratownicy spotkali grotołaza, który przekazał, że wszystko jest w porządku i wszyscy wychodzą z jaskini. Jak się okazało, grotołazi nie potrafili pokonać w jaskini progu Latających Want, skąd wycofali się pod Studnię Smoluchowskiego . Ponieważ pościągali za sobą liny, chcąc wyjść z jaskini drugim otworem, odcięli sobie drogę odwrotu. Dopiero koledzy, którzy, udali się na pomoc, wyciągnęli ich z opresji.

 

4. Rok 2001 – 31 styczeń Jaskinia Mylna-       poszukiwania

 

5. Rok 2001 – 3 listopad Jaskinia Nad Kotliny                        

Źródło: Taternik  4-2001

Waldemar Mucha

(14 VII 1951-3 XI 2001). Jeden z najwybitniejszych i najaktywniejszych polskich taterników jaskiniowych, zginał tragicznie z czasie akcji w Jaskini Wielkiej Śnieżnej w Tatrach….

Waldek zginął 3 listopada 2001 r. – w pewnym sen­sie przez przypadek. Miał przejść trawers między otworami Nad Kotlin i Śnieżnej, nie zmienił plan i zamiast przez Śnieżną wracał na powierzchnię ciągiem Nad Kotlin. Dnia 2 listopada 2001 r. późnym popołudniem do Jaskim Wielkiej Śnieżnej weszły dwa zespoły sosnowieckich grotołazów. Pierwszy, pięcioosobowy, z Waldkiem na czele, przez otwór Nad Kotlin (ciąg ten trzeba było zaporęczować, drugi, czteroosobowy, przez otwór Śnież­nej (tu w studniach liny już wisiały). Grotołazi. zgodnie z planem, spotkali się przy Wodociągu w Śnieżnej, gdzie mieli się wyminąć. W jaskini był spory tłok bo przez otwór Śnieżnej weszła równo­cześnie kilkunastoosobowa grupa kursantów z jednego z klubów śląskich. Waldek wtedy zmienił zamiary i przyłączył się do czteroosobowego zes­połu mającego wychodzić na powierzchnię ciągiem Nad Kotlin. Bardzo możliwe, ze dlatego, iż doszedł do wniosku że dużo jest lin do wyniesienia na tę czwórkę i postanowił wspomóc ten zespół mający reporęczować jaskinię.

Nie wykluczone – mówi je­den z uczestników feralnej akcji – „ze na taką de­cyzję miało też wpływ to. że Waldek po prostu lubił Nad Kotliny”. Na dnie Studni z Mostami, leżącym na głębokości ok. 220 m. zatrzymali się na dłuższy, około półgodzinny postój, gdyż było jeszcze sporo przed świtem, a na powierzchnię chcieli wyjść, gdy będzie już słońce. Między I a 5 rano 3 listopada, w czasie, kiedy zbierali się już do wyj­ścia nastąpił wypadek. Gdy pierwszy z grotołazów podszedł do liny usłyszeli rumor lecącego z góry kamienia. Wtedy wszyscy pozostali zerwali się z ziemi i podskoczyli pod ścianę studni, by schronić się niebezpieczeństwem. Kamień spadł na Wald­ka który zginął na miejscu. Jeden z Jego współ­towarzyszy po wyjściu na powierzchnię powia­domił przez telefon komórkowy TOPR. Ratownicy (przywiezieni pod otwór śmigłowcem) weszli do jaskini po godzinie 13 i po przeszło 7 godzinach akcji transportowej wydobyli ciało Waldka na po­wierzchnię (akcja ta była filmowana przez ratowników i kilka dni później jeszcze przed pogrze­bem przez TVN wyemitowany został program przedstawiający transport zwłok przez jaskinie, co ze względu na drastyczność zaprezentowanych ujęć wywołało wielkie oburzenie i protest nie tylko śro­dowiska jaskiniowego). Ze względu na pogodę (nis­ki pułap chmur) ciało Waldka zostało zniesione do Zakopanego dopiero wczesnym popołudniem dnia następnego. Pochowany został 8 listopada 2001 r. na Cmentarzu Komunalnym w Katowicach. W po­grzebie uczestniczyło kilkaset osób przybyłych z wielu stron Polski. Te tłumy odprowadzające Go w ostatniej drodze, choć był to powszedni dzień, świadczyły dobrze jakim był Człowiekiem. „Jako kierownik [wypraw) czy uczestnik” – napisano we wspomnieniu – „zawsze był taki sam; niezawodny, chętnie służący radą czy pomocą w podejmowaniu decyzji. Jego uśmiech łagodził wszelkie konflikty” W styczniu 2002 r. miał pojechać na wyprawę do jaskiń Papui-Nowej Gwinei…

Oddział Katowicki Polskiego Towa­rzystwa Geograficznego zorganizował spotkanie poświęcone Jego pamięci, które było równocześnie zebraniem założycielskim nowej sekcji proble­mowej Klubu Krasu i Speleologii.

Na początku lipca 2002 r. klubowi koledzy Waldka poszli do jaskini po Jego rzeczy i sprzęt. Specjalnie zabrali z sobą bardzo dobre światło, by wyjaśnić co mogło być przyczyną wypadku. Stwierdzili nie tylko, ze studnia była bardzo dobrze oporęczowana, ale też to że – w ich ocenie – lina nie mogła czegokolwiek zrzucić, bo wejście do studni jest już tak dokładnie wyczyszczone. Ich zdaniem przy­czyną tragedii był jeden niezbyt duży może wielkości pięści – kamień. Doszli do wniosku, ze spadł on albo z górnej części studni (położonej powyżej wejścia do niej), albo zmyła go woda z przeciwległej ściany, gdzie są pochyłe półki z kamieniami po których leje się woda. Na miejscu wypadku, na dnie Studni z Mostami, grotołazi umieścili lampkę oliwną, mającą przypominać osobę Waldka.               [Redakcja)

 

6. Rok 2002 – 24 wrzesień Jaskinia Śnieżna                                         

Źródło: Wierchy 2002

3 czerwca, o godzinie 12,40 do TOPR zadzwoniła z Warszawy zaniepokojona matka, z informacją, że jej syn wraz z kolegą nie powrócił z wyjazdu w Tatry. Mieli zamiar przejść Jaskinię Śnieżną do Syfonu Dominiki. Sprawdzono kwaterę w Kirach, gdzie mieli się zatrzymać poszukiwani grotołazi. Okazało się, że nie powrócili oni z wyprawy do jaskini. Wobec tego o godzinie 15.30 do jaskini wyruszyła z Centrali TOPR ekipa ratowników. O godzinie 19.30 na głębokości -500m natrafiono na poszukiwanych grotołazów. Byli wyczerpani i wyziębieni. Po nakarmieniu i ogrzaniu podjęto próbę wyprowadzenia grotołazów na powierzchnię. Niestety nie byli oni w stanie wychodzić o własnych siłach. Wobec tego rozłożono ogrzewany biwak, w którym grotołazi mieli odpoczywać i nabierać sił. Do jaskini weszła kolejna grupa ratowników z lekarzem i odpowiednim zestawem leków. Po dotarciu na miejsce biwaku lekarz podłączył grotołazom kroplówki, by ich wzmocnić na tyle, aby o własnych siłach mogli wyjść na powierzchnię i przewieziono śmigłowcem do szpitala. W akcji ratunkowej, trwającej ponad 24 godziny, wzięło udział 17 ratowników. Do wypadku doszło w wyniku pobłądzenia w jaskini. Grotołazi nie pozostawili również informacji o godzinie alarmowej.

Opis wypadku zaktualizowany przez Romana Kubina z TOPR

Poszkodowani zostali odnalezieni w okolicach Salki ze Żwirem na głębokości około -350m.

 

7. Rok 2002 – 13 sierpień Jaskinia Raptawicka                        

Źródło: Wierchy 2002

13 sierpnia w godzinach późnopopułdniowych, doszło do wypadku w Jaskini Raptawickiej. 20-letnia turystka z Poznania, nie zachowując należytej ostrożności, spadła z drabinki wejściowej na dno jaskini i doznała bolesnej kontuzji barku. Wezwani na pomoc ratownicy po udzieleniu pierwszej pomocy wyciągnęli dziewczynę z jaskini w noszach francuskich, w systemie improwizacji, i przenieśli w dogodne miejsce na ścieżkę. Następnie turystka została zniesiona do drogi w dolinie i przewieziona samochodem do szpitala.

 

8. Rok 2002 – 24 wrzesień Jaskinia Czarna

Źródło: Wierchy 2002

W dniu 24 września powiadomiono TOPR, że z Jaskini Czarnej nie powróciła do schroniska na Ornaku trójka speleologów . Do jaskini weszła grupa ratowników. W tym czasie do TOPR dotarła informacja , iż speleolodzy zmienili plany i postanowili zrobić trawers Jaskini Czarnej i właśnie wyszli drugim otworem w rejonie Gładkiego Upłaziańskiego. Ponieważ nie było łączności z działającymi w jaskini ratownikami, by odwołać ich z akcji , musieli oni przejść całą Jaskinię Czarną.